niedziela, 3 czerwca 2018

Warszawskie Targi Książki 2018 – Rozdział 2: "Sprawa Remigiusza M."


Brzmi jak tytuł kryminału? Cóż... bardziej chyba wyszła komedia  niż kryminał.

Na face-kło-booku (link do profilu) ruch, a biedny blog leży odłogiem, zaniedbywany przez cały tydzień. Wynika to chyba z faktu, że ostatnimi czasy średnio nadążam za własnym życiem i biegiem spraw – po prostu zbyt wiele dzieje się na raz.
Niemniej zanim przejdziemy do spraw bieżących, wypadałoby zająć się tymi nieco już (niestety) zaległymi a mianowicie resztą relacji z 9 Warszawskich Targów Książki.

Dziś zajmiemy się kwestią spotkań autorskich, które to jak zaznaczyłam już wcześniej, były jedną z moich głównych aktywności targowych (oprócz paneli*). Oczywiście większość czasu spędziłam w Strefie Fantastki, bo jakżeby inaczej, ale gdzieś po drodze zaniosło mnie też na dział kryminalny. I właśnie z tym ostatnim związana jest główna historia tego wątku, tak zwane "coolstory".

Otóż w Strefie Kryminału zagościłam ze względu na moją (jak już wiecie ulubioną, bo jedyną) siostrę, która to gustuje, również w tego typu literaturze. W sumie za jej namową zdarzyło się i mi kilka książek tego gatunku przeczytać – nie uważam tego czasu za stracony, dobrze się bawiłam, ale jednak moją największą miłością jest i pozostanie fantastyka.
Wracając... zażyczyła ona sobie najnowszego (ostatniego już tomu) serii z Wiktorem Forstem (Ekspozycja, Przewieszenie, Trawers, Deniwelacja) pod tytułem Zerwa. Z autografem. Jako prezent. No to wyboru nie było. W sumie sama też ten cykl czytałam i nawet mi się po tym "Tater" zachciało na wakacje. 


A że autor książek to nie gwiazda serialu i jego twarz widuje się rzadko albo wcale, to stwierdziłam, że najpierw wypadałoby pójść na spotkanie autorskie, żeby wiedzieć chociaż z grubsza jak człowiek wygląda. Trochę wstyd byłoby stanąć w kolejce aby się potem miało okazać, że to nie do tego pisarza. Tak więc poszłam. Z braku innych bardziej dogodnych wolnych miejsc, byłam zmuszona siąść w pierwszym rzędzie, tuż przed sceną (nie cierpię siedzieć z przodu, jeszcze od czasów szkolnych mi tak zostało). 
W każdym razie dowiedziałam się, że Pan Mróz na żywo wypada nader korzystnie, zarówno jeśli chodzi o aparycję jak i elokwencję (w końcu poczytny autor) a i inteligentnym żartem rzucić potrafi. Oczywiście, jak to ja, przy okazji zbierania pytań "od publiczności" też ze dwa zadałam – no przecież nie byłabym sobą, gdybym się nie odezwała jeśli o książkach rozmawiają

Teraz to nie zgadnie kto i czego się czepnie (RODO) więc na wszelki wypadek w podręcznym programie graficznym "założyłam" Panu Remigiuszowi okularki. Może wystarczy ;)
Po spotkaniu przyszedł czas na autografy i Bogom Druku dziękować, czas na nie przeznaczony był dość długi, bo kolejka momentalnie urosła do gigantycznych rozmiarów. Nawet żwawym krokiem docierając ze spotkania na miejsce docelowe, znalazłam się w środku wielkiego ogonka. 
Po 10 minutach stania stwierdziłam, że przyjdę za godzinę jak się trochę przeluźni. 
Po godzinie stwierdziłam, że przyjdę jeszcze za godzinę
Po godzinie następnej stwierdziłam, że przyjdę za pół (bo za godzinę mieli zamykać targi). 
Po rzeczonej półgodzinie kolejka wyglądała, może nie przyzwoicie, ale na tyle przystępnie (no góra 70 osób), że już w niej pozostałam. 
Odstawszy swoje, z widmem zatrważająco szybko kończącego się czasu, wreszcie dotarłam do stolika przy którym Pan Remigiusz dzielnie od prawie trzech godzin nadwyrężał dla swych fanów kości śródręcza i nadgarstka oraz wykonywał serie przysiadów: podpis – powstań – zdjęcie – padnij – podpis...

I tu zostałam przywitana szarmanckim "Dziękuję Pani za ciekawe pytania" a to oznaczało, że zostałam zapamiętana! (choć ciężko stwierdzić czy większe znaczenie miała w tym przypadku moja elokwencja czy wścibstwo). Trzeba tu jeszcze zaznaczyć, iż ilość ludzi, którzy przewinęli się przed jego oczami szła w setki, o ile nie w tysiące, a ja byłam jedną z ostatnich osób, które na stoisku wydawnictwa poprosiły tego dnia o autograf. 
Musze wam powiedziećcoś niesamowicie miłego dla osoby, która ma bzika na punkcie książek jako takich. Generalnie zamieniliśmy kilka zdań i poprosiłam o dedykację z imieniem siostry (wszak to dla niej miał być prezent). Nie robiłam już zmęczonemu człowiekowi kolejnej serii ćwiczeń padnij – powstań, bo nie cierpię tego jak wychodzę na zdjęciach więc "selfika z Mrozem" nie było (nie wiem czy Pan Remigiusz był z tego faktu zadowolony, ale wydawał się lekko zdziwiony).

Jednak cała pointa i sedno tej historii nastąpiły, gdy odchodząc kawałek, zerknęłam na stronę z autografem i okazało się, że zamiast samego "Dla [imię siostry]. Podpis" znajduje się tam, ni mniej ni więcej, tylko taka dedykacja:
"Dla [imię siostry] z podziękowaniami za ciekawe pytania. 
Podpis"
No i klops.
Z jednaj strony przesympatycznie mieć taką spersonalizowaną dedykację od autora książki... 
Z drugiej, idea prezentu trochę się rypła a nie było już za bardzo możliwości biec po drugą książkę i jeszcze raz napraszać się o autograf (nawet ten zdobyłam już po czasie na nie przeznaczonym).


Na szczęście siostrę mam wyrozumiałą. Po usłyszeniu historii setnie się ubawiła i nie miała mi za złe, że posiada taką, w tych okolicznościach dość oryginalną, dedykację. Choć trzeba przyznać, że najlepszy był komentarz jej nastoletniej córki (a mojej siostrzenicy): "Ciocia, głupiaś! Trzeba go było brać na biodro** jak miałaś okazję". 

W sumie prawnik, wyględny, elokwentny, z poczuciem humoru i sławny... No faktycznie, głupia ja ;)




..........................................................................................
* Dyskusyjnych a nie podłogowych, żeby była jasność
** W rozumieniu współczesnej młodzieży oznacza to zainicjowanie flirtu, podryw. Swoją drogą, ciekawe ile takiego "brania na biodro" musi biedny facet znosić przy okazji takich spotkań z fanami?
..........................................................................................