Miało być o czym innym... W sumie to
nawet nie będzie wpis w tematyce bloga... ale jestem pod takim wrażeniem, że po
prostu musiałam.
Otóż byłam dziś na Klerze.
W końcu dzień święty należy
święcić.
Nie poszłam tam ani jako antyklerykał ani zagorzała
obrończyni instytucji kościoła. Poszłam z ciekawości. Z otwartym
umysłem.
Po seansie mogę powiedzieć jedno.
Film jest dobry. Naprawdę dobry. Mam wrażenie, że widzowie, po
obejrzeniu trailerów, przychodząc do kina spodziewali się komedii.
A dostali obraz o rzeczach trudnych, które jednak nie zostały
pokazane wulgarnie a mądrze w swoistym połączeniu naturalizmu i
symbolizmu.
Wbrew pozorom to nie jest to też film
o Kościele, przynajmniej moim zdaniem. To jest film o ludziach. Ludziach skrzywdzonych,
słabych, ułomnych, grzesznych, pysznych, złych... ale też
dobrych, mających odwagę stanąć twarzą w twarz z własnymi
demonami i wziąć w obronę tych słabszych.
A gdzie tu w takim razie tytułowy
kler? Cóż, wszędzie znajdą się "czarne owce" oraz ci,
którzy ich wybryki zechcą zamieść pod dywan. Tak jest po prostu
łatwiej – przynajmniej na początku – bo potem okazuje się, że
jeśli ktoś pociągnie za jeden wystający kłaczek, wylezie też
cała reszta plugastwa, z karaluchami które się tam po drodze
zalęgły włącznie. Nie od dziś wiadomo też, że władza
deprawuje a władza absolutna deprawuje absolutnie. Co więc z tymi,
którym powierzono, nie byle co, a rządy dusz? Podsumowałabym to
fragmentem piosenki zespołu Lao Che:
"Miałem ambicję, stworzyć taką
rezolutną rasę.
A wyście to tak, po ludzku,
Po ludzku spartolili"
A wyście to tak, po ludzku,
Po ludzku spartolili"
Najbardziej jednak ze wszystkiego, zafrapował mnie nie
sam film, a reakcja publiczności.
Wszyscy znamy ten moment kiedy na
ekranie zostanie już pokazana ostatnia scena, pojawiają się napisy
końcowe, ludzie wstają, zaczynają się zbierać do wyjścia,
ubierają kurtki, zabierają rzeczy, całkiem głośno rozmawiają,
śmieją się, komentują sceny z właśnie obejrzanego filmu,
omawiają co będą robić za chwilę: "A po kinie pójdziemy na
kremówki", może by jeszcze drobne zakupy przed powrotem do
domu...
A tu NIC. Cisza.
Sala była pełna (w końcu premiera była nie dalej jak dwa dni temu). Dawno nie byłam na
tak obleganym seansie. I mimo to, mimo tej ilości ludzi, była
CISZA, z rzadka tylko przerywana nieśmiałymi szeptami czy uwagami
wymienianymi półgłosem. Pond setka osób, przez kilka minut
czekała tak, aż obsługa otworzy drzwi. A każdy zatopiony był we
własnych myślach. Stałam tam na środku sali i patrzyłam na
reakcję tłumu. I właśnie to było najbardziej fascynujące*.
Jest to chyba najlepsze świadectwo na
temat wartości filmu Kler.
I z tym Was zostawię.
..........................................................................................
*Cytując Alutkę z Rodziny Zastępczej.