sobota, 16 listopada 2019

Małe Licho i anioł z kamienia, czyli przyjmę gruz...


Dziś popremierowo (jakieś dwa tygodnie, ale jednak) Małe Licho i anioł z kamienia uwielbianej przeze mnie Marty Kisiel.


Coraz więcej autorów książek dla dorosłych (tylko bez głupich skojarzeń proszę) próbuje swoich sił w pisaniu dla dzieci. I którego z nich by nie zapytać, zgodnie twierdzą oni, że ta druga grupa odbiorców, choć z przyrodzenia mniejsza wzrostem, jest daleko bardziej wymagająca niż czytelnik pełnoletni. Mimo to Marcie Kisiel po raz kolejny* udało się stworzyć, rzekłabym, arcydzieło literatury (nie tylko) dziecięcej. 


Ta od dawna wyczekiwana (również przeze mnie) książka stanowi drugą już część tak zwanego Małego Dożywocia, czyli dalszych losów postaci stworzonych i przedstawionych w Dożywociu, Sile Niższej i poniekąd też Oczach Urocznych. Choć wszystko jest tu opisane z perspektywy i dla młodszych czytelników, absolutnie nie sprawia to jednak, że dorośli będą mieli z czytania mniejszą (a śmiem twierdzić, że nawet większą) frajdę. 
Jak w każda dobra historia także i ta zaczyna się od katastrofy. Bo czymże innym można nazwać sytuację kiedy to (cytując wydawcę) „...nad wyraz udana impreza, taka z planszówkami, popcornem i francuskimi tostami na słodko, kończy się zbiorową kwarantanną...”? A próbowaliście kiedyś wysmarować macki Wielkiego Przedwiecznego Zła płynem na krostki? Nie? To nie macie pojęcia o katastrofach. Bożydar Antoni Jekiełek, zwany Bożkiem wraz z Małym Przedwiecznym Złem, zwanym Guciem oraz... Perfekcyjnym Aniołem Tsadkielem zwanym... no mniej parlamentarnie po prostu,  zostaje odesłany na czas ferii zimowych do pewnej ciotki (którą wielu dorosłych czytelników doskonale kojarzy), w środek leśnej głuszy. I wszystko byłoby świetnie... gdyby nie właśnie Pan Idealny... 
Książka jest wspaniale napisana, przezabawna i poważna jednocześnie a czyta się ją jednym tchem. Pracując z dziećmi i mając za sobą przeprowadzone eksperymenty na tych organizmach nad wyraz żywych, mogę zapewnić, że Anioła z kamienia będą uwielbiać równie mocno co Tajemnicę Niebożątka. Samego Licha akurat w tym Małym Lichu znajdziemy raczej liche ilości, aczkolwiek Ałtorka znalazła mu równie pociesznie godne zastępstwo. 
W takiej genialnie napisanej i lekkiej otoczce ukryte są też sprawy cięższego kalibru, paradoksalnie równie uniwersalne dla dużego jak i mniejszego czytelnika a sama lektura stanowić może świetny przyczółek do rozmów o Rzeczach Wielkich i Ważnych.
O czym więc jest Małe Licho i anioł z kamienia? O małych i dużych ludziach mających nieludzkie kłopoty... o mniejszych i większych nieludziach mających całkiem ludzkie problemy czy dylematy... o miłości, przywiązaniu i przyjaźni... o strachu i odwadze... i tym, że czasem mimo najlepszych chęci i tak nam coś nie wyjdzie... o obowiązkach i dobrej zabawie … i o tym, że czasem dziurę w sercu zasypać można tylko gruzem ze strzaskanych wyobrażeń o samym sobie. 


I jeszcze małe ostrzeżenie na koniec. Gdyby nie świeżo nabyta (acz miejmy nadzieję nie permanentna) awersja do drabin, schodów i schodków wszelkiej maści, stromości i rozmiarów, prawdopodobnie „na-ten-tychmiast” wlazłabym na strych w celu zwleczenia, rozpakowania i obwieszenia domu wszystkimi znalezionymi ozdobami bożonarodzeniowymi, kategorycznie stwierdzając, że Święta powinny przyjść teraz, zaraz, JUŻ, a najlepiej zaczynać się jeszcze przed pierwszym listopada. Uprzedzam więc lojalnie – tak działa to Licho nawet na przeciętnego i (przynajmniej częściowo) zdrowego na umyśle czytelnika. 

..................................................................
 *że przypomnę tylko liczne superlatywy i nagrody jakie spłynęły na Ałtorkę za Małe Licho i tajemnicę Niebożątka 
..................................................................
 

1 komentarz:

  1. Małe Licho moja dwójca pokochała od pierwszego przeczytania. Dobrze wiedzieć, że jest druga część.

    OdpowiedzUsuń