piątek, 18 października 2019

Rzecz o „trochę spóźnionych lekarzach”*...


Ostatnio wpadł w moje ręce, w nader przyjemnych okolicznościach, pierwszy tom serii Uczeń nekromanty – Plaga, autorstwa E. Raj. Ponad 900 stronicowa celulozowa cegła - a takie jak wiadomo Kłobooki lubią najbardziej. 


Czasem potrzebne jest człowiekowi jakieś cukierkowe cliche z nieśmiertelnym toposem Kopciuszka... Czasem zaś solidna rzeźnia, urywane głowy, fruwające flaki i paskudztwa wyskakujące z za rogu czy też stateczni z wierzchu a pokręceni w środku psychopaci. Tak dla urozmaicenia i zachowania równowagi psychicznej w przyrodzie... W Uczniu nekromanty mamy cały pakiet. 


Głównym bohaterem powieści jest nastoletni chłopak, niejasnego (także dla niego) acz wysokiego pochodzenia, imieniem Norgal (Wam też się tak swojsko kojarzy?). Posiada on ciekawy, ale mocno niewygodny talent magiczny. Jest nekromantą. W kraju gdzie oficjalną religią jest kult Pana Światłości a na nieostrożnych amatorów władztwa nad nieumarłymi czeka proces inkwizycyjny, tortury i stos... wszystko co nielegalne, acz potrzebne, siłą rzeczy musi zejść do podziemia. Pod okiem swojego opiekuna, który jakże wygodnie także okazuje się być nekromantą Norgal podejmuje sekretną naukę w tym kierunku. Przy czym współpraca między Mistrzem a młodym Adeptem układa się dość burzliwie, zwłaszcza przez wzgląd na  wybuchową, niestabilną i mocno arogancką postawę chłopaka (jak to u nastolatka), którego dodatkowo  dręczy wewnętrzny głos zwany Gniewem podjudzający do wszystkiego co złe. 
A to dopiero początek kłopotów.

Z definicji i tytułu jest to opowieść mroczna, nie stroniąca od kwestii trudnych i nieprzyjemnych. Co za tym idzie książka  skierowana jest raczej do odporniejszego typu czytelnika, którego nie zniechęcą obecne w fabule dość gęsto obrzydliwości, sekcje (w końcu jak nekromanta to i zwłoki w różnym stadium rozkładu), krew, pot, łzy, szaleństwo, wszelkiego rodzaju przemoc (również seksualna), specyficzne czy wręcz patologiczne relacje rodzinne... i co tylko da się jeszcze podpiąć pod szeroko pojęte „zło”. Wszak, cytując fragment opisu: „...prawdziwie Wielcy nekromanci rodzą się z Wielkiego zła, Wielkiego zepsucia i najwyższego naruszenia Boskich Praw...”. Duszyczki bardziej wrażliwe na powyższe aspekty raczej nie znajdą przyjemności w eksplorowaniu tak mrocznego i zepsutego a zarazem jednak tak prawdziwego w swym naturalizmie świata. 

Paradoksalnie jednak wszystko to nie zostało opisane wulgarnie. Nawet największe „świństwa” przedstawione są w taki sposób i takim językiem, że nie rażą, nie obrzydzają i nie powodują chęci rzucenia książki w kąt i wzięcia prysznica. Sama będąc dość uczulona na kwestię zombie (filmowe potrafią nawiedzać mnie we śnie) podeszłam to lektury Ucznia nekromanty dość ostrożnie a jednak nie miałam z nim problemu a lektura stanowiła, tak jak powinna, przyjemność. 

Dodatkowo w świat przedstawiony czytelnik zostaje wprowadzony dość powoli i możliwie bezboleśnie. Ci, którzy pragną akcji i fajerwerków od pierwszej, a już góra od dziesiątej strony, sromotnie się zawiodą. Fabuła rozwija się powoli ale konsekwentnie i w miarę równym, dobrym tempie. Wiele otwartych na samym początku i poprzetykanych między sobą wątków znajduje uzasadnienie płynnie zazębiając się z innymi, tylko pozornie nie mającymi na siebie wpływu. 
Postacie mimo że liczne są dobrze opisane i solidnie zbudowane. Niejako od podstaw, które to czytelnik nie zawsze zna ale może odkryć przyczyny i motywy działania bohaterów oraz ich wzajemne relacje w trakcie lektury. 

Sam sposób narracji całkiem dobrze oddaje klimat książki. Nie jest męczący ani odstręczający a powieść czyta się naprawdę nieźle. Styl jest dosyć kwiecisty, z pojawiającymi się od czasu do czasu abstrakcyjnymi metaforami, kojarzącymi mi się bezwiednie z prozą Mitchell'a. Miejscami wręcz ozdobność stylu ociera się o przesadę. Pojawiają się bowiem górnolotne wstawki językowe, które owszem być może i edukują społeczeństwo poszerzając mu zasób słownictwa, ale (przynajmniej mnie) wybijają z rytmu, przez co radość z czytania jest jakby trochę mniejsza. Jest to o tyle zauważalne, że trafiają się one w miejscach niekoniecznie uzasadnionych, gdzie spokojnie można było użyć terminu mniej wysublimowanego (hipokryzja 😉). I tak przykładowo: zamiast stwierdzenia mamy enuncjację, zamiast zwolennika jest adherent, przynależności – inherencja, pokojówki – subretka a informacje są sensytywne. Przy okazji przewinęła mi się też nieprawidłowa (ale być może zamierzona, bo konsekwentna) odmiana jednego z terminów oraz dziwna, ni to spolszczona ni to łacińska, pisownia innego. Taki pech, że zwracam uwagę na podobne aspekty. Choć muszę przyznać, że szczerze mnie ubawił słowostwór „lokalnego żuliszmentu” - mistrzostwo. 

I absolutnie nie chcę nikogo zniechęcać do sięgnięcia po Ucznia nekromanty. Książka jest naprawdę solidna i czyta się na tyle dobrze, że ilość stron odczuwalna jest jeśli już to w wadze egzemplarza (choć akurat mnie ta niedogodność ominęła za względu na posiadanie wersji elektronicznej). Dodatkowo, co należy jej poczytać za niewątpliwą zaletę, pierwszy tom serii nie kończy się jakimś wielkim cliffhangerem. Wiele wątków stanowiących główną oś fabuły Plagi zostaje wyjaśniona i rozwiązana. Część siłą rzeczy przejść musi dalej do kolejnych tomów – a tych, jak mi wiadomo z nieoficjalnych źródeł, ma być docelowo około pięciu

Zapowiada się więc solidna zarówno objętościowo jak i jakościowo seria dark fantasy rodzimej pisarki. Zwłaszcza, że zarys intrygi wygląda trochę jak według Hitchcocka – jeśli cykl zaczyna się od „trzęsienia ziemi” to dalej napięcie powinno już tylko rosnąć... 


P.S. Poza samą książką dostępne są także (tylko w wersji elektronicznej) dodatkowe rozdziały bonusowe Potwór i Król dostępne na stronie internetowej poświęconej powieści. 


..................................................................
*Stary dowcip internetowy głosi, że nekromanta to taki mocno spóźniony lekarz 😀
..................................................................


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz