niedziela, 13 maja 2018

Wierzę w Wieżę


Daniell O'Malley Wieża – recenzja

Jeśli nie znasz prawideł gry – stwórz je. I zmuś innych, aby następną partię, rozegrali według twoich zasad....

Pierwsze kłoboocze próby recenzenckie spotkały się z zaskakująco ciepłym przyjęciem. Czas więc na subiektywny i nieprofesjonalny komentarz do następnej, niedawno zakupionej i przeczytanej przeze mnie książki. Podobnie jak poprzednia, ta także jest "dzieckiem" Wydawnictwa Papierowy Księżyc. Mowa o Wieży, którą pod koniec listopada 2017 roku, debiutował australijski pisarz Daniel O'Malley. Stanowić ma ona pierwszy tom cyklu Archiwum Checkquy. Nie wiadomo jeszcze na ile części autor rozplanował serię. Mimo, iż ukazała się ona już kilka miesięcy temu, z nadmiaru zaplanowanych pozycji do lektury, przy równoczesnym niedoborze czasu, zabrałam się za nią dopiero w majowy weekend.



"Droga Ty,
Twoje ciało należało niegdyś do mnie. (...) Wiesz, jakie jest imię ciała, w którym się znajdujesz? Myfanwy. Myfanwy Alice Thomas. Powiedziałabym, że to moje imię, ale ciało należy teraz do ciebie..."
Co zrobilibyście gdybyście ocknęli się pobici, w nieznanym, skąpanym w ciemnościach i deszczu parku, z trupami porozrzucanymi dookoła? Na domiar złego bohaterka nie pamięta niczego – kim jest, co robiła, skąd się tam wzięła i o co chodzi w całej tej chorej sytuacji. Jedną (i w tych okolicznościach wydawałoby się dość marną) wskazówką jest kartka z krótkim listem i instrukcjami, znaleziona w kieszeni kurtki.
Tak rozpoczyna się wspólna droga bohaterki i czytelnika, ramię w ramię odkrywających powoli tajemnice zagubionego życia Myfanwy Thomas. A rzeczywistość okazuje się na tyle przerażająca, że może lepiej (a na pewno łatwiej) było faktycznie o niej nie pamiętać. Tajna instytucja walcząca z nadnaturalnymi zagrożeniami, przy których potwory spod łóżka są miłymi przytulankami, brzmi wystarczająco nieprzyjemnie. Jeśli do tego dołożyć jeszcze następujące fakty:
- Myfanwy sama potrafi to i owo w kwestii niezwykłych zdolności,
- jest Wieżą, jednym z członków najwyższego zwierzchnictwa, wspomnianej organizacji o nazwie Checkquy
- współkierownictwo pełne jest osobników nieprzeciętnych a do tego bardzo groźnych
- wśród tych indywiduów ukrył się zdrajca, czyhający na życie panny Thomas, a utracona osobowość, odkrycia jego tożsamości nie ułatwia.
Wobec takich problemów szafa pełna nudnych garsonek (choć wartych przynajmniej trzy średnie pensje każda) oraz to, że współpracownicy (nie mylić z podwładnymi) z reguły traktują Myfanwy protekcjonalnie lub w ogóle ją ignorują, wydają się wręcz optymistycznymi akcentami.

Tył / Grzbiet / Front
Książka wydana jest estetycznie, nie wybitnie, ale elegancko w swej prostocie. Okładka matowa z lakierowanymi literami. Na grafice ładna pani z pistoletem w pozie "ubezpieczam cię" i basztopodobne coś z mackami i łapami, w tle - jakoś bezwiednie od razu skojarzyła mi się z okładką Plus/Minus (zwłaszcza pani)* Będąc już po lekturze Wieży, mniemam, iż kolor czerwony dominuje tu nie bez powodu. Oprawa, charakterystycznie dla pozycji tego wydawnictwa, miękka ze skrzydełkami. Objętość – 560 stron. Czcionka niezbyt duża jednak też nie za mała, wygodna w czytaniu. No i właśnie, tu dochodzimy do pierwszego "ale...".
Już zdążyłam się ucieszyć. Już nawet pochwaliłam Papierowy Księżyc za poprawę poziomu korekty tekstu (we wspomnianym chwilę temu Plus/Minus)... Wychodzi, że wszystko za wcześnie. Bo oto już na pierwszej stronie Wieży wita nas brak konsekwencji w użyciu formy osobowej. Poprzednia Myfanwy jakoś nie może się zdecydować w jakiej osobie zwracać się do obecnej. Raz mamy "żebyś mogła", drugi "żebyś wiedział". Nie sądzę aby bohaterka przeżywała kryzys tożsamości płciowej, nawet zważywszy na nieciekawe okoliczności. Generalnie w całej książce roi się od błędów takich jak: brak spacji, powtórzenia tych samych słów co zdanie, brak spójności stylu czcionki, literówki, nieprawidłowe końcówki fleksyjne czy całe wyrazy, przekłamujące treść. Nawet ja, nie zagłębiając się specjalnie w analizę tekstu, dostrzegłam ich kilkanaście, a nie mam ani wykształcenia polonistycznego, ani doświadczenia w korekcie tekstów. Miało być tak pięknie, chciałoby się powiedzieć, a wyszło jak zawsze**.

Każda karteczka to jakieś małe "ale"
A skoro już weszłam w tryb "gorzkie żale"... 
Kolejna kwestia – tłumaczenie nazewnictwa postaci. Nie mam tu rzecz jasna na myśli imion i nazwisk, bo tych z zasady zwykle się nie tłumaczy. Chodzi o tytuły, jakie poszczególnym osobom, nadane zostały w hierarchii organizacji.
UWAGA SPOILER – niewielki i nieprzeszkadzający w czytaniu, w zasadzie to taki nimi-spoilerek, ale czułam się w obowiązku uprzedzić.
Wielokrotnie w treści wspominane jest, że stanowiska w strukturze Checkquy, stworzone zostały na podstawie figur szachowych. Niestety zastosowane tłumaczenie ich nazw, odbiór tego systemu mocno zaburza. Nawet osoba, która nigdy w szachy nie grała, a zna tylko ich ogólne prawidła, doznaje pewnego dysonansu poznawczego. Dlaczego? Otóż w języku angielskim mamy następujące figury: pawn (pionek, pion), Knight (Skoczek), Bishop (Goniec), Rook*** (Wieża), Queen (Hetman, Królowa), King (Król). W książce dostajemy za to (oprócz pionków i tytułowej Wieży, co do których nie mam uwag) takie "kwiatki" jak Biskup czy Kawaler. I ja rozumiem, że w dosłownym tłumaczeniu "bishop" to biskup, "knight" to rycerz, a Biskup i Kawaler brzmią poważniej i dostojniej niż Goniec czy Skoczek. Niemniej, nijak to nie przystaje do nomenklatury szachowej, stosowanej w języku polskim i zwłaszcza na początku, brzmi co najmniej dziwnie. No dobrze, tłumacz przyjął taką a nie inną strategię – jego prawo. Ale też moim prawem jako czytelnika jest wyrazić niezadowolenie z tego faktu, jeśli mi się on nie podoba.


Wieża to dość specyficzne i w sumie niespotykane, ale nad wyraz udane połączenie thrillera paranormalnego (ach te potwory spod łóżka), mrocznego, miejscami naturalistycznie obrazowego urban fantasy i szpiegowskiej powieści akcji (z gatunku "zabili go, ale uciekł"). Jako dodatek kompensujący mamy tu także umiejętnie wplecione elementami komedii. Autorowi udało się sprytnie połączyć ze sobą te tak różne ogniwa, tworząc bardzo interesującą kompozycję.
Nie jest to jednak, moim skromnym zdaniem, debiut tak wybitny i nowatorski jak głoszą opinie przedrukowane na okładce. Nie zrozumcie mnie źle – książka wciąga. Napisana jest solidnie, ciekawie i ze sporą dozą humoru równoważącego, miejscami dość drastyczne fragmenty. Ale nie oszukujmy się, pomysł z postacią "budzącą" się nagle po utracie pamięci, której to osobie ktoś usilnie próbuje zrobić coś nieprzyjemnego - porwać/ zabić/ uwięzić/ wykorzystać do własnych celów (niewłaściwe skreślić), jest znany i nienowy. A pokusiłabym się o stwierdzenie, iż lekko oklepany, wykorzystany już w niezliczonej ilości książek i filmów****. I tak, wiem że jest to jeden ze sposobów płynnego zapoznania czytelnika z bohaterami i światem przedstawionym w historii... Ale jednak...
Motyw tajnych organizacji walczących z nadprzyrodzonymi monstrami też do świeżynek nie należy i wałkowany był w klasykach gatunku wielokrotnie.
Mimo to, udało się autorowi stworzyć powieść ciekawą, pod wieloma względami inną niż wszystkie. Akcja jest dynamiczna, napięcie umiejętnie stopniowane i dawkowane, w kilku szczególnie ciekawych miejscach pojawiają się "irytujące" (no bo jak tak można! co tam się dalej działo!?) przerywniki i "spowalniacze" akcji sprawiające, iż od lektury nie sposób się oderwać. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że zwykle nie zdarza mi się chodzić spać zbyt późno (ech, starość), a przez Wieżę zasnęłam bardziej rano niż w nocy. Po prostu nie potrafiłam pozostawić jej niedokończonej. 
Tutaj też chciałabym podziękować autorowi za finał książki napisany w sposób spójny i taki, który można by uznać za zamknięty. Nic tak nie denerwuje czytelnika jak wielki cliffhanger na końcu tomu, jeśli na kontynuację przyjdzie czekać nie wiadomo ile czasu, być może nawet lata.
A Wieża jest książką, której ciągu dalszego z pewnością niecierpliwie będę wyglądać.


Dla porządku, notka biogra... bibliograficzna:

Tytuł: Wieża
Autor: Daniel O'Malley
Cykl: Archiwum Checkquy, tom 1
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc
Data wydania: 29 listopada 2017
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Tytuł oryginału: The Rook
Przekład: Iga Wiśniewska
Ilość stron: 560
Format: 14,5 x 20,5 cm
ISBN: 9788365568434
Cena okładkowa: 44,90 zł



..........................................................................................
*W sumie nic dziwnego, bo projektem i opracowaniem okładek, w obu przypadkach, zajmowały się te same osoby

**Przeczytałam i posiadam kilkanaście książek tego wydawnictwa i w zasadzie w każdej jest ten sam problem z korektą (a właściwie jej brakiem). Mam już nawet taki mały rytuał, że przed rozpoczęciem czytania przygotowuję sobie na podorędziu pocięte karteczki i ołówek do zaznaczania zauważonych błędów.

*** Nie wiem czy wiedzieliście, ale w języku angielskim "rook" to także: gawron, szuler czy (jako czasownik) oszukiwać – co, w kontekście treści, posiada znacznie głębsze znaczenie, niż nasza polska "wieża"

**** Że wspomnę tylko Zanim zasnę S. J. Watson, cykl o Jasonie Bournie Roberta Ludluma czy nasz polski Dziennik norweski Andrzeja Pilipiuka
..........................................................................................

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz